Rozdział 6 ‚Cause baby there ain’t no mountain high enough 

Wieczór zapowiadał się bardzo pogodnie. Niestety delikatna nadmorska bryza nie uspokajała zdenerwowanego Paula, czekającego na spotkanie z poznaną parę dni wcześniej dziewczyną. Zależało mu na dobrym wrażeniu, dlatego jego dłonie drżały za każdym razem, kiedy sprawdzał godzinę na wyświetlaczu telefonu. Obawiał się wiadomości o zmianie planów, co było dość dziwne, gdyż nigdy nie przejmował się płcią przeciwną. Zawsze bardziej interesowały go jego pasje.

— Wybacz, jeśli się spóźniłam. – Odwrócił się słysząc jej delikatny głos. – Miałam mały problem w domu i musiałam go rozwiązać.

— Nie, nie spóźniłaś się – wyjąkał nadzwyczaj nerwowo, jak na niego. – To ja byłem za wcześnie.

Wyglądała cudownie. Przewiewna letnia sukienka w kolorze nieba i blond włosy zaplecione w warkocz nadawały jej eteryczności. Patrząc na nią wydawało mu się, jakby patrzył na ducha, albo anioła, co stąpił na ziemię. Nie wierzyłby w jej realność, gdyby nie dotknął jej przy pierwszym spotkaniu ratując tym samym od upadku. W niczym nie przypominała typowej mieszkanki Miasta Aniołów.

Los Angeles nie należało do miejsc, gdzie łatwo spotkać takie niewinne duszyczki na ulicy. Wszystkie potencjalne randki miały tutaj mózgi nastawione na karierę, o ile w ogóle w ich głowach coś pracowało. A jednak jemu się udało.

— Santa Monica jest dzisiaj takie śliczne. – Marie oparła się o balustradę molo. – Marzyłam kiedyś, aby tu przyjechać.

— Teraz tu jesteś. – Paul stanął tuż obok, przenosząc wzrok z horyzontu na nią. – Twoje marzenie się spełniło.

— Jedno z wielu – szepnęła jakby bardziej do siebie niż do niego.

Delikatnym ruchem dłoni zatknął niesforny kosmyk jej włosów za ucho. Czuł się dziwnie w jej towarzystwie. Nie potrafił bliżej tego określić, ale nie należało do jego normalnych zachowań bycie dżentelmenem.

— A ty? – Spytała nagle wyrywając go z zamyślenia. – Masz jakieś marzenie do spełnienia?

Przez chwilę musiał się zastanowić. Czy spełnił któryś z postawionych sobie jakiś czas temu celów? Jasne, jednak nie nazwałby ich marzeniami.

— Cóż, mam świetną pracę, o jakiej niektórzy mogą jedynie pomarzyć. Staram się spełniać swoje marzenia na bieżąco. Na tą chwilę udaje mi się osiągnąć większość zamierzonych celów. – Przerwał dając sobie chwilę na zastanowienie. Sam nie był właściwie pewien tego, co mówi. Jedno wiedział na pewno. – Brakuje mi tylko kogoś z kim mógłbym to wszystko dzielić. W tej chwili to chyba jest moje marzenie do spełnienia.

— Nikogo takiego nie masz? – Twarz dziewczyny wyrażała szczere współczucie.

— Mam przyjaciół, ale oni to nie to samo. – Wyciągnął z kieszeni paczkę marlboro. – Pozwolisz, że zapalę?

Na znak zgody skinęła głową. Nigdy nie miała nic przeciwko papierosom, sama lubiła czasem zapalić, ale tym razem musiała się powstrzymać. Nie chciała przecież źle wypaść.

Paul zaciągnął się papierosem. Nadal denerwował się mimo delikatności, z jaką Marie z nim rozmawiała.

— Pracując dla zespołu nie mogę się z nikim wiązać, bo jestem w trasie przez okrągły rok. Kocham to, ale czasem brakuje mi kogoś tak od serca.

— Cóż, teraz możesz mieć mnie. – Delikatna kobieca dłoń spoczęła na jego ramieniu.

Patrzyli sobie w oczy nawiązując nić wzajemnego porozumienia.

***

Cassie upiła łyk szampana, który przyniósł jej Leto na chwilę zanim zniknął w toalecie. Presja byłą ogromna i zżerała ją od środka. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje z łatwością odkrywając ten przekręt. Masa nieznanych jej twarzy otaczała ją szczelnie, niejednokrotnie naruszając granice jej przestrzeni osobistej.

W całym tym tłumie mogła dojrzeć tylko dwie znane jej twarze, z czego jedynie jedna była na tyle przyjazna, aby móc porozmawiać.

— Robert – mruknęła do chłopaka zajętego podziwianiem jednego ze zdjęć.

— Ca.. och, to ty Blair. – Wyraźnie spochmurniał widząc, jak mu się zdawało, starszą z bliźniaczek. – Mógłbym przysiąc, że słyszałem głos Cassie.

— To ja, głuptasie. – Dziewczyna puściła oczko przyjacielowi. – Blair się rozchorowała, więc musiałam ją zastąpić.

— Tajna operacja? – Uniósł brwi lekko się uśmiechając.

— Taaaa, ale i tak cały czas wydaje mi się, że wszyscy widzą, jak udaję tylko tego głośno nie przyznają.

— Idzie ci świetnie. – Robert otoczył Cassie swoim ramieniem. Potrzebowała tego. Jego wsparcie wiele dla niej znaczyło, poza tym ufała mu i dlatego postanowiłam go wtajemniczyć w ten mały przekręt. – Nikt nic nie podejrzewa. Gdyby coś było nie tak, moja matka już by cię o tym poinformowała.

— A jak wystawa? B bardzo się starała…

— Tutaj jest nasza utalentowana pani fotograf!

Parze przyjaciół nie dane było dokończyć rozmowy. W tym konkretnym momencie przerwał im Leto prowadząc za sobą średniego wzrostu kobietę o latynoskiej urodzie. Ubrana bardzo stylowo i zgodnie z panującymi trendami, zmierzyła Cassie oceniającym spojrzeniem. Dziewczyna czuła się jak część ekspozycji.

— Panno White, poznaj moją przyjaciółkę Chloe Bartoli – wokalista zwrócił się do podszywającej się pod fotograf, po czym odwrócił się do swojej towarzyszki. – Chloe, to fotograf, o której ci opowiadałem.

Obie podały sobie dłonie grzecznie się witając. Cassie czuła na skórze dotyk delikatnej i zadbanej dłoni Chloe jeszcze przez chwilę. Latynoska raczej nigdy nie musiała pracować fizycznie, pomyślała dziewczyna.

— Chwaliłeś jej zdjęcia, ale czemu nie wspomniałeś o świetnym guście? – Rzuciła niemal oskarżycielsko kobieta.

— Może dlatego, że nie miał okazji zobaczyć mnie poza pracą? – Cassie wyswobodziła się z objęć Roberta czując napływ nowej siły. Od latynoskiej znajomej muzyka biło coś niezbyt sympatycznego. – W pracy stawiam na wygodę.

— To zrozumiałe – usłyszała w odpowiedzi. – Niemniej, świetna kiecka.

— Z ekologicznego materiału. – Dziewczyna niemal warknęła reagując ostrzej niż chciała.

— Chloe, idź podziwiaj dzieła, a my z naszą artystką musimy porozmawiać. – Wokalista chwycił Cassie za rękę ciągnąć ku mniej zatłoczonej części galerii. Ona jednak cały czas czuła na sobie wzrok przyjaciela, który najwyraźniej postawił sobie za cel pilnowanie jej.

— O czym musimy pogadać?

— O niczym, ale zauważyłem, że nie przypadłyście sobie z Chloe do gustu. – Głupkowaty uśmiech zagościł na twarzy Leto zatykającego kosmyk rudych włosów za uchem dziewczyny. – Nie chciałem, żebyś się na nią rzuciła przypadkiem.

— Nie jestem takim zwierzakiem – zaśmiała się kręcąc głową. Nie miała zielonego pojęcia, co strzeliło jej do głowy, żeby tak odpowiadać.

— A jesteś w ogóle zwierzakiem? – Leto uśmiechnął się głupawo pochylając się ku niej. – Bo nie wydaje mi się. Chociaż powiadają, że cicha woda brzegi rwie, prawda?

Cassie poczuła jak jej policzki palą rumieńce. Nie posiadała zbyt wielkiego doświadczenia we flirtowaniu, nawet jeśli spotykała się z paroma chłopakami w przeszłości. Muzyk z pewnością przy ponad czterdziestu latach na karku miał na tym polu o wiele więcej do pokazania. Teraz potrzebowała wybrnąć z tej sytuacji w sposób taki, aby nie zbłaźnić ani siebie, ani Blair.

Na całe szczęście, bądź nieszczęście, z pomocą przyszła Valerie Carper, której głos dobiegał ich z głównej części galerii. Przyszła pora na przedstawienie autorki zdjęć o czym dziennikarka totalnie zapomniała zgadzając się zastąpić siostrę.

— Chyba pora wracać – mruknął wyraźnie niezadowolony Leto.

— Jeszcze raz dziękują wszystkim za liczne przybycie. – Właścicielka galerii rozejrzała się z dumą po sali. – Cieszę się, bo moja galeria stała się dziś miejscem zaprezentowania nie tylko pięknych gitar uwiecznionych na zdjęciach, ale również talentu młodej i niesamowicie zdolnej fotograf, która wykonała każde z tych zdjęć. Ponadto, Blair White postanowiła zaplanować cały wystrój tak, aby wszystko ze sobą współgrało.

Ktoś musiał jej napisać tą przemowę, pomyślała Cassie. Nie było szans, żeby sama z siebie tak chwaliła kogokolwiek.

— Panie i panowie, Blair White!

Stało się. Dziennikarka musiała teraz stanąć przed wszystkimi i powiedzieć coś na temat wystawy. Tego umowa z siostrą nie przewidywała.

Delikatnie popchnięta przez stojącego za nią Leto przeszła pomiędzy gośćmi razem z kieliszkiem szampana trzymanym w dłoni. Wokalista kroczył tuż za nią, jednak nie wszedł na scenę. Obserwował ją z pierwszego rzędu, tak samo, jak Robert.

Delikatne usta zadrżały wyginając się w niepewnym uśmiechu. Zawsze w szkole miała tremę przed publicznymi wystąpieniami. Wtedy niejednokrotnie przychodziła jej na pomoc siostra, a kiedy jej nie było obok w głowie brzmiały za to jej słowa.

Skup się na przyjaznych twarzach. Wyobraź sobie, że na sali są tylko znane ci najbliżej osoby. Tylko ty i kilkoro znajomych. Poczuj się swobodnie.

Ostatnie spojrzenie na dwie znajome jej twarze w pierwszym rzędzie, głęboki wdech i mogła zaczynać.

— Wiecie, jestem trochę zakłopotana, bo nigdy nie słyszałam Val chwalącej kogokolwiek – zaśmiała się do mikrofonu spoglądając na matkę przyjaciela. – To dość niesamowite stać się obiektem jej podziwu. W każdym razie, dziękuję. Dziękuję też wszystkim przybyłym. Mam nadzieje, że moje prace się podobają, bo mało brakowało, a niektórych by tu zabrakło. – Coraz pewniejsza na scenie, dziewczyna postanowiła nakarmić widownię jakąś historyjką. – Z większością właścicieli gitar współpracowało mi się świetnie, jednak miałam jednego chochlika, który za cel postanowił sobie uprzykrzyć mi zadanie. Tak, panie Leto, o panu mówię. – W stronę muzyka posłała wyzywające spojrzenie. – Bardziej rozgadanego człowieka w studiu chyba w życiu nie miałam. Nie licząc samej siebie oczywiście. Żeby zdjęcie jego gitary pojawiło się tutaj musieliśmy zrobić powtórkę sesji.

Ze strony tłumu dobiegł ją głośny śmiech. Ludzie bili jej brawo, nawet obsługa kelnerska miała rozbawione miny.

— To dla mnie zaszczyt być tutaj. – Ton głosu Cassie zrobił się tym razem poważny. – Niezwykle ważne dla artysty jest, aby dzielić się swoimi pracami ze światem. Nie każdy artysta wyznaje taką idee, ale chyba zgromadzeni tu muzycy przyznają mi rację. Nie ma nic wspanialszego dla artysty niż docenienie jego pracy.

Po sali przemknął pomruk aprobaty. Jej przemowa im się podobała, a zazwyczaj dość zamknięta w sobie Cassie otwierała się w jakiś sposób. Bo, choć nie mogła podzielić się swoim sekretem, czuła skąd pochodzą te wszystkie słowa – z serca. Z tego samego serca, które dzieliła z siostrą w jakiś sposób.

 ***

Odetchnęła z ulgą czując na twarzy chłodny powiew wiatru. Tyle czasu w pomieszczeniu spędzała tylko w pracy, siedząc przed biurkiem i będąc sobą, a nie udając kogoś innego. Pragnęła jak najszybciej dostać się do domu, zrzucić ubranie by następnie oddać się kojącej kąpieli.

— Już uciekasz? – Odwróciła się słysząc głos wokalisty. – Myślałem, że zostaniesz trochę dłużej.

— Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza – mruknęła przymykając oczy na sekundę. – Tam jest zdecydowanie zbyt duszno.

Pragnienie zapalenia papierosa również jej doskwierało, jednak musiała je chcąc nie chcąc zwalczyć. Blair nie należała przecież do osób palących, tak jak ona. Zdarzało jej się zapalić, ale bardzo rzadko i tylko w chwilach ciężkiego stresu.

— Przytłaczające, co? – Muzyk przysiadł na ziemi obejmując swoje kolana. – Uwaga tylu ludzi zwrócona na ciebie i twoje dzieła.

— Dla ciebie to chleb powszedni. – Cassie spojrzała na niego unosząc jedną ze swoich brwi. – Ja nie często mam wystawy, a ty koncerty masz niemal codziennie.

Pokiwał głową w zamyśleniu zapatrzony w dal. Zauważyła w nim coś dziwnego, jakby nie do końca był szczęśliwy z tego powodu.

******

Peter Marshall odłożył akta na sosnowe biurko. Bardzo nie lubił zabierać ze sobą pracy do domu, tym bardziej jeśli obiecał pomóc żonie w przygotowaniach do rodzinnego obiadu, ale niestety teraz musiał. Sprawa bezczelnej oszustki zaczynała na nim poważnie ciążyć. Przełożony oczekiwał od niego większych rezultatów, których on nie mógł zapewnić. Kobieta zdawała się zapadać się pod ziemię zaraz po tym, jak dostawała to czego chciała.

W pewnym momencie zaświtał mu w głowie pomysł. Co jeśli wystawić, któregoś z ludzi na przynętę? Czy ta przebiegła lisiczka da się złapać na taki podstęp? Będzie musiał porozmawiać z szeryfem, żeby udzielił zgody na taką akcję. Dodatkowo trzeba będzie ponownie przeanalizować schemat wyboru ofiar.

— Parker – warknął do słuchawki usłyszawszy, że jego podwładny odebrał. — Skontaktuj się z tą psycholog, która pomagała Jonesowi przy sprawie zabójstwa w Studio City.

— Co pan zamierza? – W głosie Parkera wyraźnie słychać było wahanie.

— Mam plan, ale będziemy potrzebować jej pomocy, żeby wprowadzić go w czyn.

Zaraz po odłożeniu komórki spojrzał na stojącą na biurku ramkę ze zdjęciem. Jego córka i syn podczas rodzinnych wakacji w Yellowstone. Obiecał sobie, że jak tylko sprawa Mony Lisy się zakończy, wyjadą na zasłużony urlop.

— Nie powinnaś już spać, młoda damo? – Jego wzrok przeniósł się na zaglądającą do pomieszczenia nastolatkę.

— Właśnie kieruję się w stronę łóżka. – Uniosła rękę w której trzymała butelkę z wodą mineralną. – Byłam tylko w kuchni po wodę.

— Zmykaj do łóżka. – Starszy policjant wstał, po czym zbliżył się do córki. – Dobranoc, Ellie.

— Dobranoc, tato. I dzięki za ten „staż”. Cassie jest świetna.

Uśmiechnąwszy się do niej, ucałował jej czoło. Bardzo chciał mieć więcej czasu dla swoich dzieci, zwłaszcza dla Ellie, która potrzebowała kontaktu z ojcem, ale nie mógł im go poświęcić. Za dużo miał na głowie, zwłaszcza ostatnio, kiedy dowiedział się, że musi bronić swojego stanowiska, bo są już chętni, żeby zgarnąć mu je sprzed nosa. Poza tym, jeśli uda mu się złapać Monę Lisę, awans będzie miał pewny, a wtedy wiele się zmieni.

This entry was posted in fic.

2 comments on “Rozdział 6 ‚Cause baby there ain’t no mountain high enough 

  1. Olivia pisze:

    nareszcie :) świetny ;D mam nadzieje że w drugim opowiadaniu nowy rozdział niedługo się pojawi ;P

  2. kropka pisze:

    Świetne jak zwykle, czytam wszystkie twoje prace i zawsze z niecierpliwością czekam na kolejne – tylko czemu trzeba tyle czekać na nowe rozdział -mam nadzieje że się pojawi, pozdrawiam (życzę weny)

Dodaj komentarz